Podmiotowość staje się dzięki temu absolutnie uprawnioną i ma sama w sobie cechę stosunku do boskości. Autor: Georg Wilhelm Friedrich Hegel; Jak strumienie i rośliny, dusze także potrzebują deszczu, ale deszczu innego rodzaju: nadziei, wiary, sensu istnienia. Gdy tego brak, wszystko w duszy umiera, choć ciało nadal funkcjonuje.
W sieci coraz częściej pojawiają się prośby o niepublikowanie zdjęć uchodźców, a nawet darów dla nich czy wolontariuszy. W niektórych instrukcjach dotyczących pomocy Ukraińcom też można wyczytać, by ich nie pokazywać, nawet jeśli się na to zgadzają. - Nie publikujmy zdjęć i nie ujawniajmy szczegółów, bo wróg wolnej Ukrainy i wolnego świata tak w Rosji, jak i w Polsce nie śpi. Nie chwalmy się skalą pomocy, nie szukajmy medialnego poklasku, nie grzejmy wizerunków w ogniu tej bestialskiej agresji. – napisał dwa dni temu prof. Piotr Łuszczykiewicz. I chyba to na jego post poniższym wpisem zareagował Tadeusz Skarżyński, przewodniczący Rady Miasta Kalisza. - Wiem że rozmaici „bardzo mądrzy” ludzie piszą żeby nie pokazywać wolontariuszy działających na rzecz uchodźców. Są głosem sumienia, domagającym się „skromności” od ludzi którzy angażują się w pomoc. A ja przekornie, mam to gdzieś. Bo dobro trzeba dostrzegać. – czytamy w poście Skarżyńskiego. Z mojej perspektywy, z jednej strony jako dziennikarza, a z drugiej osoby, która ma bezpośredni kontakt z uchodźcami, w tej sprawie trzeba zachować się … przyzwoicie. Mam wrażenie, że nadmierna troska o ich wizerunek jest objawem przedmiotowego traktowania uchodźcy. Uchodźcą się bywa. To nie status społeczny. Ci ludzie w Ukrainie mieli normalne życie, wielu z nich to wykształceni Europejczycy, obyci z internetem. Gdy przy granicy poznałem się z dwoma nastoletnimi chłopcami z dalekiej Ukrainy, pierwsze co, by znaleźć jakiś wspólny język, pokazałem im konto na Tik Toku Telewizji Kalisz, by po drodze pooglądali sobie trochę, by poznali miasto, do którego jadą. Oni naprawdę wiedzą jak działają socialmedia. A co w przypadku gdy uchodźca okazuje się być znaną instagramerką to ona prosi mało znanego, lokalnego dziennikarza z Kalisza o selfi na jej instastories? Też powinniśmy tego „biednego uchodźcę” uświadomić jakie to niebezpieczne? Tu jesteśmy wolniJesteśmy w wolnym kraju. Tu Ukraińcy mogą czuć się bezpiecznie. Publikacji zdjęć powinni się bać zwolennicy Putina i zwykli idioci, a nie wolni ludzi, Polacy i Ukraińcy. Wystarczy zachowywać się przyzwoicie. Każdy człowiek ma swoją godność i każdy, kto dziś niesie pomoc uchodźcom, bo tak po prostu trzeba, doskonale czuje granicę między „lansem” a szczerym pokazaniem tego, co obecnie robi, co zajmuje jego serce i głowę. Podzielenie się tym w sieci bardzo często zwiększa wsparcie – odzywają się zupełnie obcy ludzie, którzy oferują konkretną pomoc. Nie tylko materialną. Oferują swój czas, pomoc w formalnościach… Przyzwoitość ponadnarodowaWrogim siłom zależy, żeby Polacy byli podzieleni. I wpisami, w których krytykuje się tych, którzy pokazują swoją pomoc, a czasami po prostu w taki sposób wymieniają się oferowanym wsparciem, pomagamy w wewnętrznym rozbiciu Polaków. Chcesz w sieci pokazać swoje wsparcie i robisz to z szacunkiem dla uchodźców? Ok. Nie chcesz tego pokazywać? Też ok. Chcemy zdjęcie? Zapytajmy się o zgodę, tak jakbyśmy pytali Polaka, ładną dziewczynę, czy znanego sportowca. Przyzwoitość jest ponadnarodowa. To bardzo proste, bo mamy tych Ukraińców blisko siebie, podejdźmy i dobrze, dziś źleNie słyszałem głosów oburzenia i troski o wizerunek uchodźcy, gdy masowo byli fotografowani na przejściu granicznym polsko – białoruskim. Pamiętacie dzieci z Michałowa? Pamiętacie kobietę z kotem po 8 tys. kilometrów pieszej wędrówki? Czy ktoś pytał tych ludzi o zgodę na publikację zdjęcia? Są dwie zasadnicze różnice między wydarzeniami z granicy polsko – białoruskiej w 2021 a granicą polsko – ukraińską teraz. Ukraińskie rodziny uciekające przed rosyjskimi bombami stoją w długich kolejkach na przejściu granicznym i z cierpliwością znoszą trudy procedury przekroczenia granicy, nie rzucają w polskich pograniczników kamieniami, nie niszczą zabezpieczeń różnica być może tłumaczy zjawisko, które opisuję. Fotorelacje uchodźców z granicy polsko – białoruskiej miały w oczach świata pokazać Polaków jako bezduszny, ksenofobiczny i wrogi do obcych naród. A fotorelacje z granicy polsko – ukraińskiej pokazują o Polakach tradycja w praktyceZdarzają się idioci, maruderzy i hejterzy, ale oni wygłupią się na każdy temat, nie tylko ws. Ukraińców. Jednak w wielkiej swojej masie Polacy oddolnie i z własnej, prywatnej inicjatywy, utworzyli największą w Europie, nieformalną sieć wsparcia uchodźców, niespotykaną nigdzie indziej. Pozostawienie jednego miejsca przy stole na jeden wigilijny wieczór znane dotąd tylko z polskiej tradycji, to jest nic przy praktycznym zastosowaniu polskich obyczajów. Ludzie ofiarują „nieznajomym wędrowcom” nie talerz zupy a całe domy czy mieszkania. To dlatego większość zdjęć uchodźców pochodzi z naszych domów, z całkiem dobrze wyposażonych ośrodków pomocy a nie z dzikich obozowisk pod gołym niebem jak to bywa w innych państwach. I takie zdjęcia trzeba publikować. Nie dla chwalenia się pomocą, ale dla prawdy. Bo ona wcale sama się nie obroni, znamy to z historii, widzimy to po tym, co już dzisiaj piszą niektóre zachodnie media. Wojna w Ukrainie odebrała paliwo z frontu politycznej wojny polsko – polskiej i nie każdemu się to podoba, bo część polityków nie wie, co ze sobą w tej sytuacji zrobić. Stąd pojawiają się i takie wpisy:- Sorry, ale osobiście to bym z tą jednością narodową nie przesadzał. Musimy walczyć z putinizacją Polski - sądy, media, szkoły, pozycja w UE oraz obronić srebra rodowe przed sprzedażą obcemu reżimowi proputinowskiemu. – pisze na facebooku Dariusz Grodziński z Platformy Obywatelskiej. Długo myślałem nad komentarzem i mimo, że z ogromną łatwością przychodzi mi pisanie, w tym fragmencie nie wiem, jak to skomentować. Przechodzę więc koniec, żeby nie było zbyt optymistycznie. Kryzys migracyjny będzie się nasilał, stajemy przed dużym i długotrwałym wyzwaniem. Tutaj nie pomoże wrzucenie pieniążka raz w roku do puszki, bo ludzie jeść muszą każdego dnia. Rozkładajmy pomoc i własne siły w dłuższej perspektywy i włączajmy Ukraińców do życia naszej lokalnej społeczności. To już na szczęście się dzieje. W Kaliszu ukraińskie dzieci rozpoczynają naukę, Ukraińcy pytają o pracę. Rytm normalnego dnia życia w nowym, bezpiecznym miejscu najlepiej leczy wojenną traumę.Co to znaczy, jeżeli ktoś urodził się w tym samym czasie, jeśli ktoś umarł? Przyjaciółka urodziła się w nocy z 3 na 4 sierpnia w 1998r. W tym roku z nocy z 3 na 4 sierpnia o tej samej godz. o której o na sięurodziła zmarła jej prababcia. W kościele czuła jej obecność.
Więcej wierszy na temat: Życie « poprzedni następny » Życie ludźmi poniewiera Ktoś się rodzi Ktoś umiera Bez przyczyny Bez wyjątku I choć starasz się i prosisz Śmierci nigdy nie uprosisz Życie ludźmi poniewiera Ktoś się rodzi Ktoś umiera Nie dowiaduj się Jak Kiedy Dlaczego To dla dobra twojego Życie ludźmi poniewiera Nie uciekniesz Jednak idź Nie zatrzymuj tępa Kiedyś umrzesz- fakt Ale z woli? To nie tak Dwa razy pomyśl, nim sięgniesz po żyletkę...! Dodano: 2005-02-26 13:01:39 Ten wiersz przeczytano 346 razy Oddanych głosów: 5 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej »Smutki i radości objawów starości / Reiner Kern Idę ulicą – ktoś mi się kłania, Oddaje ukłon – znam przecież drania: Ta twarz, ten uśmiech i ten Smutki i radości objawów starości / Reiner Kern Idę ulicą – ktoś mi się kłania, Oddaje ukłon – znam przecież drania: Ta twarz, ten uśmiech i ten błysk w oku…. 23 grudnia, godz. zadzwonił telefon właśnie ubierali choinkę. Choinkę, którą wybrała ich córka na małym bazarku, w centrum ich małego miasteczka. Drzewko miało trzy czubki - to była ich tradycja od czasu kiedy ze swoją trzymiesięczną córeczką poszli, trzy lata wcześniej, na ten sam mały bazarek w centrum ich małego miasteczka...Wtedy córeczka była bardzo marudna i płakała w wózku przez cały czas. Do chwili kiedy zobaczyła wielka choinkę z trzema czubkami. Przestała płakć i nawet zagaworzyła wesoło. Rodzice bez namysłu kupili nietypowe drzewko. Od tej pory, co roku wybierali właśnie taką tym roku też. Tata przytachał drzewko do domu, obsadził w stojaku i zaczęło się ubieranie. Ubieranie które przerwał natrętny terkot telefonu. Mama podniosła Halo, słucham-Tata Tak pani Nataszo... Tak... Zaraz przyjadę. -Mama odłożyła Musze jechać. Pan Żdzisław Trudno. Jedź - odpowiedział Tata. - Tylko uważaj. Ślisko ubrała się i wyszła po cichutku, żeby córka nie grudnia, godz. mama wróciła od pacjenta była bardzo On umrze do świąt - stwierdziła. I zaczęła swoje zwyczajowe Wykończy mnie ta praca w hospicjum. Naprawdę. Jeżdżę do tych ludzi, robię co mogę, a oni i tak umierają. Nie tego mnie uczyli na studiach. -- Ale przynajmniej ktoś się nimi opiekuje - wtrącił Boże, żebyś znalazł wreszcie pracę to bym sobie dała spokój z tym hospicjum. A tak to się wykańczam psychicznie za tysiąc złoty. -Tata przezornie milczał. Temat jego pracy był bardzo drażliwy. To, że od roku bezskutecznie szukał pracy było powodem wielu Zrób mi herbaty - powiedziała mama i zabrała się za wypełnianie papierów. Każdy pacjent miał swoją kartę, którą mama skrupulatnie wypełniała po każdej wizycie. Karta pana Zdzisława miała numer 205. A w maminym segregatorze było już 193 kart przekreślonych. A każde przekreślenie oznaczało śmierć pacjenta."Nie tego mnie uczyli na studiach" pomyślała mama, machinalnie przewracając kartki w w tym czasie wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w lampki migające na grudnia, nocy mama nie mogła zasnąć. Wsłuchiwała się w chrapanie swojego męża, patrzyła na błogo śpiącą córeczkę i czekała na dźwięk telefonu. Noce były najgorsze. Nie wiedziała czemu pacjenci przeważnie umierają nocą, ale tak właśnie było. Już nie raz jeździła noca po to by wypisać kartę zgonu. Starała się nie wiązać uczuciowo ze swoimi pacjentami. Nieuleczalnie chorzy, w ostatnim stadium choroby nowotworowej. Nie mieli szans. Ale pan Zdzisław... tak bardzo przypominał jej Tatę. Jak zawsze, na wspomnienie Taty zaczęła cichutko popłakiwać. Wciąż nie mogła zapomnieć tej marcowej nocy. Kolejny krwotok. Poprzednim razem udało się, teraz też liczyła na cud. Dlatego wezwała karetkę, mimo, że Tata nie chciał umierać w szpitalu. Nie zdążyli się pożegnać. Tata zmarł w drodze do nocy telefon nie zadzwonił24 grudnia Wigilia, godz. całym domu trwały gorączkowe przygotowania do wigilijnej kolacji. Prezenty leżały pod choinką. Duże paczki dla córki, małe, skromne paczuszki - dla mamy i taty. Z kuchni dolatywały smakowite zapachy - pierożków, makowca, smażonej ryby. Tata chodził i podjadał po kątach te przysmaki, mama ze śmiechem przeganiała go od smakołyków. Panował istnie świąteczny nastrój. Choinka pachniała w dużym pokoju, córeczka kręciła się w pobliżu prezentów, w swojej małej główce kombinując jak by się tu do nich dobrac. Z radia sączyły się cichutko Może pan Zdzisław jeszcze trochę pożyje. - powiedziała No. Miałabyś spokojne święta. - odpowiedział tata, próbując zanurzyć palec w pysznej masie A sio mi stąd - zawołała grudnia, Wigilia, godz. O której przyjdą twoi rodzice? - spytała mama- Na piątą -Wszystko było już naszykowane, stół ładnie ubrany, sianko pod obrusem. Cała rodzina odświętnie ubrana czekała na dźwięk telefonu mama podskoczyła jak oparzona. Podniosła słuchawkę i przez chwilę słuchała w Musze jechać. To chyba już - powiedziała kiedy odłożyła słuchawkę. Tata tylko pokiwał grudnia, Wigilia, godz. Nataszy i pana Zdzisława nie był radosny. Bo i nie było powodów do radości. Mama weszła do ciemnego pokoju w którym umierał pan Zdzisław. Zapłakana Natasza, córka pana Zdzisława, wskazała jej krzesło przy łóżku Pani doktor, co można jeszcze zrobić? - Nic - odpowiedziała Może wezwać pogotowie? -- Pani Naasza. Pani tata odchodzi od nas. Teraz już tylko można czekać, pożegnać się z nim i być tu, żeby nie odchodził samotnie. -"Jak mój Tata" dodała w myślach. Pan Zdzisław otworzył oczy i spróbował się uśmiechnąć. Cierpiał. To było Pani doktor - wyszeptał z Cii, prosze nic nie mówić. -- Dobrze, że pani jest - szept pana Zdzisława był coraz słabszy. - Chciałem się nic nie mówiąc wzięła pacjenta za dłoń. Drugą dłoń trzymała Natasza. Pochyliła się nad umierającym ojcem który coś jej szeptał cichutko do ucha. Potem zamknął oczy. kiedy je otworzył po raz ostatni spytał:- Nataszko, dziecko, jaki dziś dzień? -- Wigilia, tato. - odpowiedziała Zdzisław zanucił cicho "Bóg się rodzi, moc truchleje...", zamknął i Natasza długo jeszcze siedziały przy łóżku zmarłego, trzymając go za grudnia, Wigilia, godz. odetchnęła głęboko mroźnym powietrzem. Gdzieś z sąsiedztwa dobiegały dźwięki kolęd."Cały dzień na panią czekał - powiedziała Natasza, kiedy mama wychodziła - chciał, żebyśmy były przy nim obie. Dziękuję, pani doktor."Mama wsiadła do samochodu. Chwilę się jeszcze zastanawiała nad tym jak bardzo pan Zdzisław był podobny do jej Taty. Te same włosy, oczy, ten sam rodzaj specyficznego humoru...Poczuła się, pierwszy raz od długiego czasu, spokojna. Poczuła, że w jakiś sposób dane jej było, chociaż w jakimś stopniu, pożegnać sie z Tatą. Z Tatą w osobie pana Zdzisława. Spojrzała na niebo gdzie błyszczały gwiazdy i uśmiechnęła się. "Kocham cię, Tato" pomyślała "nigdy o tobie nie zapomnę". Odpaliła silnik i czując,że w niej samej coś nowego się narodziło, jakiś niebiański spokój, ruszyła do domu, gdzie cała rodzina czekała na nią przy wigilijnej kolacji.
Cyntia wybiegła ze swojego pokoju i wbiegła do tego zajmowanego przez Laurę. Sypialnia niczym nie różniła się od tej jej, prócz kolorem ścian oraz brakiem bibelotów na komodach i toaletce. Pani Rodrigez wbiła spojrzenie w przytłaczający niebieski kolor, który dominował w całym wnętrzu, a potem przeniosła swój wzrok na Laurę i zaczęła opowiadać wszystko od początku oraz tłumaczyć w czym tkwi jej zdaniem cały problem. – Wezwij agentów, pojedynki są zakazane – podpowiedziała piętnastolatka. – Hektor nigdy, by mi tego nie wybaczył. – A przerwanie pojedynku własnoręcznie, by ci wybaczył? – Nie wiem, potem bym o tym myślała. Przerwałabym ten pojedynek sama czy z policją, ale nawet nie wiem gdzie ten pojedynek się odbywa – tłumaczyła, żywo przy tym gestykulując – Nie powiedział ci? – zdziwiła się dziewczyna i wyjęła z papierośnicy papierosa. – Chcesz? – zapytała. Cyntia nie paliła od czasu pierwszej nocy w Paryżu. Teraz jednak, z powodu zdenerwowania, chwyciła za papierosa i zapałki. Nie mogła odpalić bo tak mocno trzęsły jej się ręce. Szwagierka więc pomogła. – Zatem, nie powiedział ci, gdzie się pojedynkuje? – zapytała ponownie. – Zdziwiłabym się, gdyby mi powiedział. Wie, że jestem przeciwna wszelkim formom przemocy. Ja nawet postawiłam mu ultimatum, że ja i dziecko albo… – Wybrał honor? Cyntia przytaknęła głową. – Mam pewien pomysł – zaczęła Laura. – Jak dobrze, że jesteś w ciąży. – Jaki to pomysł i co ma do niego moja ciąża? – Ktoś z domowników, na pewno, wie gdzie odbywa się pojedynek. Udasz, że rodzisz, ktoś pogna po Hektora, będziemy go śledzić. Udasz, że jesteś w słabym stanie. – Pognają po lekarza – stwierdziła Cyntia. – Zanim on przybędzie, ty już będziesz w drodze do męża. – On mi tego nie daruje. – Być może, ale będzie żywy i nie będzie miał śmierci generała na sumieniu. Cyntia po chwili wahania, bez rozważania za i przeciw, przystała na pomysł Laury. Już po chwili skropiła swoją twarz wodą, tak by wyglądało na kropelki potu i zaczęła zwijać się z bólu w pokoju szwagierki. Marta widząc stan córki, nakazała Laurze, by szła po Juliana i nakazała mu wezwać lekarza. – Nie, ja z nią zostanę, niech pani pójdzie po męża i wezwie lekarza. – Panienka Prevost idealnie udawała, że zachowuje zimną krew. Trzymała głową bratowej na swoich kolanach i gdy tylko Marta wyszła z pokoju, to ona wyjrzała na korytarz sprawdzić co się dzieje. Nic się nie działo, więc zeszła na dół pod gabinet pana Montenegro. – Ja pojadę po Hektora, pojedynek właśnie się zaczyna. Gdy będzie trzeba, to go zastąpię, a ty wezwij lekarza! – warknął na żonę. Laura czym prędzej wróciła do pokoju Cyntii. – Wstawaj z podłogi i skończ udawać. Zejdziemy schodami dla służby. Pośpiesz się! – Dokąd pójdziemy? – Pojedziemy za twoim ojcem. Ponoć umiesz prowadzić. – Nie mamy samochodu – przypomniała ciężarna. – Pojedziemy razem z twoim ojcem. Wkradniemy się na tył, nie zauważy nas, tam są jakieś koce. – Laura szybko wymyśliła plan ewakuacyjny. Kiedy Marta wraz z lekarzem poszukiwały rodzącej pani Rodrigez, która nagle, bez wcześniejszych wyjaśnień, zniknęła, to ona właśnie wraz z Laurą, w ukryciu, dotarły na miejsce pojedynku. Julian wysiadł z samochodu i zbliżył się do zięcia, który właśnie odliczał szósty krok. – Stop! – Co znowu? – zapytał sekundant generała z wielką irytacją. – Moja córka rodzi, źle z nią – wyjaśnił Julian. – A co nas to obchodzi? – zapytał generał, podchodząc do trójki mężczyzn. – Was nie, ale mnie tak. Jestem ojcem tego dziecka – wyjaśnił Hektor, który nagle znacznie pobladł na twarzy. – Źle z nią – powtórzył Julian, tym razem kierując słowa przede wszystkim do zięcia. Położył dłoń na jego ramieniu. Wiedział, że nieco koloryzuje. Nigdy nie lubił kłamać, ale uznał, że w tym przypadku jest to konieczne, by Hektor zrezygnował z pojedynku i ruszył do posiadłości. Rodrigez poczuł przypływ gniewu na samego siebie. Czuł się winny, bo to on w ostatnim czasie zdenerwował żonę, a jak wiadomo, nerwy kobietom w ciąży nie służą. – Dokończ pojedynek i idź do żony, o ile przeżyjesz – poinstruował chłodno generał. Hektor rozważał co ma uczynić, a Cyntia i Laura nic nie słyszały, bo samochód znajdował się za daleko rozmawiających mężczyzn. – Zostanę jego sekundantem – zgłosił się Montenegro na ochotnika. – Zastąpię go. – Nie musisz… – Chodź. – Wskazał na bok ruchem głowy, nakazując w ten sposób, by zięć odszedł z nim na kilka kroków. Ten tak uczynił i poczuł się niezwykle zaskoczony, gdy Julian zarzucił swoją rękę na jego kark i poklepując go po klatce piersiowej, rzekł: – Słuchaj synu, ja mam chore serce, zostało mi niewiele miesięcy życia. Ty masz przed sobą całe życie, jesteś młody. Poza tym, ktoś musi zaopiekować się moim oczkiem w głowie, a ty masz na to znacznie więcej siły niż ja. Musisz widzieć jak twój syn albo córka dorasta. Daj broń. – Julian wykorzystując chwilę nieuwagi Hektora, wyrwał mu rewolwer z dłoni. – Pamiętaj co przyobiecałeś mi w dniu waszego ślubu, że będziesz dla niej dobry i będziesz się nią opiekował. – Pamiętam. – Hektor spojrzał w dół i już miał biec do samochodu, by dojechać nim do posiadłości, gdy dostrzegł swoją siostrę. Montenegro stanął plecami do generała i oboje odliczali sześć kroków w przód, a Hektor w tym czasie zbliżał się do Laury. – Co ty tu robisz? – wycedził przez zęby. Cyntia zdała sobie sprawę z sytuacji jaka zaistniała, gdy zobaczyła jak jej ojciec mierzy do generała z rewolweru. Wybiegła z samochodu i pobiegła w stronę pojedynkujących się mężczyzn, Hektor szybko ruszył za nią, dogonił ją po kilku krokach i zatrzymał niedaleko od trajektorii, po której mogłyby poruszać się pociski. Padł strzał, krew rozprysnęła się na wszystkie strony, a Rodrigez zdawał sobie sprawę, że odgłos wystrzału był nie taki, jaki powinien być. Spojrzał na teścia, który padł na trawę i trzymał się za dłoń, która była dosłownie w strzępkach, podobnie jak reszta ręki. W ostatniej chwili odwrócił Cyntię plecami do tego widoku. Chciała zerknąć za siebie, ale jej na to nie pozwolił. Chwycił pewnie za jej podbródek i zmusił, by patrzyła na niego. Cała się trzęsła i szybko łapała powietrze, jakby się dusiła. – Spokojnie, spokojnie – powtarzał. – Patrz na mnie. Na mnie, powiedziałem! Patrz i nie spuszczaj mnie z oczu, rozumiesz? Przytaknęła ruchem głowy, znów nabrała mocniej powietrza, jakby się dusiła... jakby brakowało jej tlenu. – Patrz na mnie i teraz oddychaj. Spokojnie, coraz głębsze wdechy. Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze – zapewniał. Wyjął haftowaną chusteczkę z kieszeni. Zerknął za Cyntię, jak generał i jego sekundant tamują krwawienie. Przybliżył materiał do ust, lekko go poślinił i starł z policzka żony dwie krople krwi. – Chodź ze mną – polecił, obejmując ją w pół. Przycisnął jej twarz do swojej piersi, by nie patrzyła na rzeź, która miała miejsce tuż obok nich. Prowadził żonę w kierunku samochodu. – Co z nią? – zapytała Laura, stając przy bracie. – Jest w szoku – odpowiedział, otwierając przed swoją kobietą drzwi samochodu. Usadził żonę na siedzeniu, w taki sposób, że jej stopy odziane butami dotykały piasku. – Cały czas patrz na mnie i postaraj się uspokoić. – Mówił ciepłym, delikatnym głosem. Cyntii wzrok nadal zdawał się być rozbiegany. Nie wiedziała na co ma patrzeć, nie umiała skoncentrować spojrzenia na jednym punkcie. Martwiła się o ojca, o to czy przeżyje. Niespodziewanie poczuła silny skurcz. Zgięła się w pół i wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby tak, że aż świsnęło. Kilka łez stoczyło się po jej policzkach. To tak strasznie bolało. – Co się dzieje? – zapytała Laura brata. Piętnastolatka miała szeroko otwarte oczy co wskazywało zarówna na niewiedzę, jak i przerażenie. – Nie wiem – odpowiedział Hektor, będący w niemałym szoku, ale zaraz potem, stosunkowo szybko, zorientował się, że jego żonę dopadły bóle porodowe i wody odeszły. Szybko chwycił Cyntię za łydki i uniósł je, by móc wsunąć do wnętrza samochodu. Sam zasiadł na miejscu kierowcy i czym prędzej pojechał do posiadłości państwa Montenegro. Laura pojechała wraz z nim, w ostatniej chwili wskakując do tyłu. – Hektor, to boli – zawodziła niespełna osiemnastolatka, jednocześnie wyrzucając samej sobie egoizm. Dotarło do niej, że powinna martwić się o ojca, że być może jej ukochany rodzic już nie żyje, a ona przeżywa tak naturalną rzecz jaką jest poród. Jednak nie mogła nic poradzić na to, że to naprawdę bolało... każdy skurcz, każdy ruch dziecka, które układało się głową do dołu, każde szarpnięcie, gdy samochód jechał po nierównej, kamienistej drodze. – Uspokój się – powtarzał jak mantrę Rodrigez, który ze wszystkich sił starał się zachować zimną krew, ale jego drgające policzki i drżące dłonie, którymi kurczowo obejmował kierownice, skutecznie go zdradzały. – To za wcześnie – dotarło do Cyntii przy kolejnym skurczu, znacznie silniejszym od poprzednich. Nie kłamała, według lekarza, którego wcześniej wezwała matka oraz jej prywatnych wyliczeń, które poczyniła. wiedziała, że nie jest to czterdziesty tydzień ciąży. Hektor na tę wiadomość, tym bardziej się przeraził, zważywszy na to, że według niego, ta ciąża była dokładnie miesiąc młodsza. Depnął na gaz, by jeszcze szybciej znaleźć się w posiadłości, a Laura zapytała: – Który to miesiąc? Dziewczyna naprędce wyliczyła, że jeśli to dziecko rodzi się właśnie w tej chwili, to oznacza to tyle, że Cyntia i Hektor współżyli przed ślubem. Uśmiechnęła się nawet kpiąco, zdając sobie sprawę z tego, że jej brat nie jest wcale tak porządnym za jakiego pragnął uchodzić. – Jakiś trzydziesty... trzydziesty trzeci tydzień – odpowiedziała Cyntia, która pragnęła w tej chwili zająć się czymkolwiek, nawet rozmową ze szwagierką, byleby nie myśleć o wciąż nasilającym się bólu w dole podbrzusza. – Siedmiomiesięczne – szepnęła z przerażeniem blondynka. – Możecie obie przestać!? – zapytał nerwowo, skręcając i wychodząc na ostatnią prostą. – A możesz szybciej? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, jednocześnie łkając i zginając się w pół na fotelu pasażera. – Szybciej – warknął kpiąco. – Ciebie w ogóle nie powinno tam być! Byłabyś teraz w posiadłości, to już pewnie miałabyś pod ręką lekarza i akuszerkę. Jednak jak zwykle musisz uczynić po swojemu, a potem marudzić! – Przepraszam, nie krzycz na mnie. Zacisnął zęby i pohamował gniew. Skoncentrował się na drodze, a po dwudziestu minutach dalszej podróży, wniesieniu kobiety do pierwszego z brzegu, wolnego pokoju, wydawałoby się, że mógłby wreszcie odetchnąć. W końcu jego żona znajdowała się pod dobrą opieką, lekarza i akuszerki. On się jednak nie uspokoił. Przyłożył mokrą dłoń do czoła i zaczął chodził przed zamkniętym pokojem w tę i we w tę, od ściany do ściany. Laura przysiadła nieopodal, na wygodnym szezlongu, umiejscowionym obok drzwi i miała w planach być cichutko niczym mysz pod miotłą, ale nie potrafiła powstrzymać samej siebie od komentarza: – W życiu nie podejrzewałam cię o takie nerwy z powodu rodzącego się dziecka. Dla ciebie zawsze było oczywiste, że kobiety rodzą i nie miałeś w sobie ni krzty współczucia z tego powodu. Hektor rzucił złośliwej siostrze spojrzenie Bazyliszka. Pokręcił głową i odparł: – Masz racje, było tak, ale teraz rodzi Cyntia, a nie jakaś tam kobieta. Laura się uśmiechnęła. Przestała, gdy usłyszała krzyk bratowej. Hektor spojrzał na zamknięte drzwi i dopadł do nich, nacisnął na klamkę, ale było zamknięte. – Co się tam dzieje!? – zapytał z irytacją. – Rodzi się twoje dziecko – odpowiedziała spokojnie Laura. – Nie pomagasz im tym dobijaniem się. – Ale czemu Cyntia krzyczy? – Wiesz bracie, nie znam się za bardzo na rodzeniu dzieci, ale zawsze mi się wydawało, że w większości przypadków, narodzinom towarzyszy właśnie krzyk. – Ale by aż taki? – dopytywał z przerażeniem. Oparł się o ścianę i zsunął po niej. Usiadł na podłodze i schował twarz w dłonie, następnie przeczesał nimi włosy i spojrzał na Laurę. Blondynka dostrzegła, że mężczyzna ma łzy w oczach, więc darowała sobie wyjaśnianie mu, że gdy niemowlę przychodzi na świat, to nieco przy tym rozrywa matkę. – Martwi cię przedwczesny czas porodu? – zapytała, siadając przy nim. W odpowiedzi przytaknął ruchem głowy. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Straciła ojca, Bóg nie pozwoli by straciła tego samego dnia też dziecko. – Laura objęła brata ramieniem i przytuliła. Pocałowała w skroń i starała się dodać otuchy, choć nigdy nie była szczególnie wierząca. – Chcesz zapalić? – spytała i wyciągnęła z niewielkiej torebeczki, wprost przed jego oczy, niewielką papierośnicę, mieszczącą w sobie jedynie sześć papierosów. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale przejął jednego. Zapałki wyciągnął z zewnętrznej kieszeni swojej marynarki i odpalił. Nie trudził się nawet z wyjściem na dwór czy otworzeniem okna. Nie skomentował też tego, że Laura pomimo jego zakazu, najwidoczniej dalej popalała, a być może nawet palenie już stało się jej nałogiem. – Myślałem, że jesteś na mnie zła – powiedział, zaciągając się najmocniej jak tylko potrafił. – Jestem, ale mimo wszystko jesteś mym bratem. Ty i Javier, to jedyna rodzina jaką mam. – Masz jeszcze ciotkę i wuja – przypomniał. – To twoja rodzina. Rodzina twego ojca. – Było ci u nich aż tak źle? – Cudownie nie było. Hektor spojrzał siostrze w oczy. Uśmiechnął się blado. – Przepraszam, że cię do nich wysłałem, ale nie wiedziałem co robić. Miałem dwadzieścia trzy lata, gdy zmarł twój ojciec… – Nie udawaj, że jest ci przykro z tego powodu. Nigdy dobrze cię nie traktował – przypomniała bratu Laura. Co prawda niewiele pamiętała, bo gdy była dzieckiem, to Hektor już dawno nie mieszkał wraz z matką i ojczymem, ale dużo się nasłuchała, szczególnie podczas awantur rodziców, a potem od ciotki i wujka, czasami także od Javiera. – Nie i nie było mi przykro, bo zmarł mi ktoś bliski, ale ktoś kto był bliski tobie. Poza tym, twój ojciec był tym, który jeszcze trzymał całą rodzinę w garści. Nigdy go nie lubiłem… prawdę mówiąc to jako dziecko się go bałem, ale nic nie zyskałem na jego śmierci, więcej straciłem. Javier oddał się lewym interesom, włóczył od więzienia do więzienia. Matkę dopadła choroba, nie była w stanie się tobą zajmować. A ja nie potrafiłem studiować administracji i opiekować się sześcioletnią dziewczynką jednocześnie. Musisz więc mi wybaczyć. – Wybaczyłam – oznajmiła z przekonaniem. Nie potrafiła nie dać mu wybaczenia w chwili, gdy widziała łzę na jego policzku. Hektor spojrzał nad głową Laury i dostrzegł akuszerkę. – Co z nią? – zapytał, wstając. Trzymał marynarkę w dłoni. – Z pańską żoną wszystko dobrze, ale syn jest słaby, nie wiadomo czy przeżyje – postawiła na szczerość starsza i doświadczona w swoim zawodzie kobieta. Hektor odepchnął ją i wpadł do pokoju. – Nie powinien pan tam wchodzić! – krzyknęła za nim. Stanął jak oniemiały, widząc leżącą na łóżku, osłabioną żonę i zakrwawione prześcieradło. Z wrażenia marynarka wypadła mu z dłoni. Nie podniósł jej. Podszedł wolnym krokiem do Cyntii. Zerknął na dziecko, które trzymała w ramionach. Malec był nagi, cały umazany krwią i w pęcherzach, ale pomimo tego wydał mu się najpiękniejszą istotą na całej ziemi. Uśmiechnął się do maleństwa ukazując zęby, rzadko uśmiechał się w sposób tak szeroki. Przysiadł na krześle przy żonie i dotknął bródki synka, którego powieki były na wpół przymknięte. – Chciałam go umyć. – Pojawiła się akuszerka. Hektor pokiwał głową na zgodę. Cyntia z wielkim bólem oddała chłopczyka w dłonie obcej kobiety. – Nie powinieneś mnie teraz oglądać – zwróciła się do męża cichutko. Chwycił jej dłoń w swoją lewą, a prawą odgarnął kosmyk spoconych włosów, przyklejony do policzka. – Dlaczego tak uważasz? Przysięgałem ci w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy. – Wyglądam okropnie. Hektor bardzo powoli pokręcił głową. Uśmiechnął się. – Jesteś piękna i zawsze będziesz. Dla mnie zawsze najpiękniejsza. Żałuje, że nie było mnie przy tobie, ale nie chcieli mnie wcześniej wpuścić – poskarżył się, cały czas uśmiechając się tak, że kurze łapki zdobiły kąciki jego oczu. Starał jej się dodać tym uśmiechem otuchy. – I dobrze – stwierdziła, zdając sobie sprawę z tego, że jego obecność, by ją tylko niepotrzebnie peszyła, a tym samym też przeszkadzała. Wstał, nachylił się do niej i musnął z dużą czułością jej czoło. – Odpocznij, ja pójdę sprawdzić co z naszym synkiem. Wypuściła dłoń męża ze swojej i pozwoliła mu odejść. Przed wyjściem schylił się jeszcze po marynarkę. – Widziałam go, widziałam! – Laura skakała wokół brata z podniecenia, jeszcze zanim ten zamknął drzwi. Nawet Cyntia się uśmiechnęła na ten widok, pomimo bólu w kroczu, który odczuwała. Zaraz jednak zjawiła się młoda dziewczyna, która towarzyszyła akuszerce, miała przy sobie słoik pełen spirytusu, igłę i nici chirurgiczne. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi, uśmiechając się do Hektora przepraszająco. Ten pokiwał głową wyrozumiale i zwrócił się do siostry: – Kogo widziałaś? – Twojego synka, jest taki okropny, cały pomarszczony, ale i tak piękny. Chodź do waszego pokoju, myty jest. Czystszy na pewno będzie ładniejszy! – wykrzykiwała radośnie. Nie dała bratu czasu do namysłu, pochwyciła jego dłoń i szarpnęła. Zmusiła go, by udał się z nią do panieńskiej sypialni Cyntii. Kiedy dotarli na miejsce, Marsel był już czyściutki i owinięty w białe pieluszki oraz przykryty brązowym, wełnianym kocykiem, wykonanym na szydełku. Leżał w koszyku na białym prześcieradełku, zwiniętym na osiem. Hektor podszedł do niego, odsunął kocyk z jego bródki, mały zakręcił główką i ponownie ułożył ją w tym samym miejscu. Zamlaskał wargami, zmarszczył twarzyczkę i ponownie zasnął. – Nie płacze, to znaczy, że jest chory? – zapytał Hektor akuszerkę. Słychać było zmartwienie w jego głosie – Jest bardzo słaby, zjadł tylko trochę, nie miał siły ssać. Za moment przyprowadzą pańską żonę do pokoju, tylko pierw zbada ją lekarz. Niech spróbuje go od razu nakarmić. – Dobrze – przytaknął kobiecie, która wycierała dłonie w ręcznik. Patrzył jak opuszcza pokój. Hektor klęknął przed łóżkiem, naprzeciw koszyka z niemowlęciem. Przeżegnał się i złożył ręce jak do pacierza. – Boże, proszę, niech to dziecko nie ponosi kary za moje winy – powiedział na głos. – Jakie winy? – zapytała Laura. – Gdybym nie został sekundantem w tym przeklętym pojedynku, Cyntia urodziłaby w terminie! – uniósł się nieznacznie. – Hektor, chodzi tylko o to? – dopytywała, mając wrażenie, że jej brat kłamie, podając jako odpowiedź jedynie półprawdy. – Tak – skłamał. Przeżegnał się po raz kolejny i usiadł na łóżku przy dziecku. Uśmiechnął się do niego z wciąż szklącymi się oczami. – Pan Rodrigez? – W pokoju nagle zjawił się agent policji, ten grubszy, który dzień wcześniej przerwał pojedynek, w którym Brown miał brać udział. Tym razem nie miał u boku swoich pomocników. – Tak? – Hektor wstał na równe nogi i spojrzał pytająco na nieproszonego gościa. – Jest pan podejrzany o przyczynienie się do śmierci Juliana Montenegro. Jestem zmuszony pana przesłuchać – wyjaśnił, bez cienia współczucia w głosie. – Koniecznie teraz? – Proszę pana, jego żona przed chwilą urodziła, powinien być z rodziną. Poza tym mój brat, nie był by w stanie zabić nikogo z rodziny. – Stanęła w obronie Hektora Laura, ale w starciu z doświadczonym policjantem nie miała żadnych szans. – Przykro mi, ale to panienki brat był sekundantem. Nabijał broń. Pójdzie pan ze mną dobrowolnie, czy mam pana zakłuć w kajdanki i wyprowadzić na oczach wszystkich? – Pójdę. Mogę najpierw prosić o chwilę z synem? Proszę poczekać za drzwiami. Nie ucieknę, to trzecie piętro. – Dobrze, ma pan minutę. Agent wyszedł, a Hektor wykorzystał ten czas na przytulenie siostry i wzięcie niemowlaka na ręce, po raz pierwszy. – Boże, aleś ty maleńki – powiedział do chłopca, siadając z nim na łóżku. – Tatuś do ciebie wróci, do ciebie i do twojej mamy. Pamiętaj, musisz być cały i zdrowy, by mieć siłę mnie przywitać – zagadnął. – Marsel – wyszeptał, zwracając się pierwszy raz do dziecka po imieniu. Musnął maluszka w czoło. Marselowi chyba, podobnie jak jego mamie, przeszkadzała broda ojca, bo zaczął wiercić główką i minką pokazywał swoje niezadowolenie. Zacisnął powieki mocniej, aż je zmarszczył. – Może mu zaśpiewasz – zaproponowała Laura. – Mnie śpiewałeś jak byłam mała – przypomniała. – Bo to lubiłaś. – Może on też polubi. – Może. Polubisz? – zapytał i zaczął od dobrze znanych mu słów: Przez przypadek naiwność i zbytek Kiedy w końcu zabrakło nam lat Pod mocny napitek na własny użytek Taki nasz stworzyliśmy świat Pod mocny napitek na własny użytek Taki nasz stworzyliśmy świat Trochę mały lecz taki się wyśnił Nieskończony bez granic i cła A ludzie zawistni wybadać już przyszli Co tu z zyskiem ukraść się da…*(6) – Panie Rodrigez, minuta minęła. – Agent ponownie wpadł do pokoju, bez wcześniejszego pukania. – Już idę. – Musnął swój palec wargami i przyłożył go do usteczek Marsela. – Dobranoc, synku. Hektor odłożył dziecko do koszyka, przytulił jeszcze raz siostrę i wyszeptał jej do ucha: – Opiekuj się nim i moją żoną. Zaopiekuj się nimi, obojgiem, proszę. – Pocałował ją w policzek, założył marynarkę i wyszedł wraz z agentem z pokoju. Rodrigez dorożką policyjną został przewieziony do koszar, miejsca przesłuchań i aresztowań. Minął kilka cel, w których spali, bądź siedzieli na pryczach różni więźniowie. Rozejrzał się dookoła. Bez stresu i strachu szedł przed siebie, aż doszedł do krzesła, na którym kazano mu usiąść. – Nie czuje się pan skrępowany miejscem. Pewnie dlatego, że był pan już w podobnym – zwrócił się do niego agent Ernest Sambor. – Mam odpowiedzieć? To było pytanie? – Bardziej stwierdzenie. Był pan podejrzany aż w trzech sprawach, a i tak obawiam się, iż to nie jest pańska pełna kartoteka. – Podejrzany, a nie skazany – odrzekł z bezczelnym uśmiechem i wzruszył ramionami. – Te trzy sprawy, zawsze, wiązały się ze śmiercią ludzi. – Być może przyciągam kłopoty. – Ściąga je pan na innych, a nie na siebie – zauważył Ernest. – Szczęście w nieszczęściu – odparł z jeszcze szerszym bezczelnym uśmiechem. – Nie rozumiem pana radości. Zginął pański teść. – Nie ja strzelałem. – Ale pan był powodem. – Dlatego traktuje mnie pan jak mordercę? – zapytał, nie kryjąc lekkiego oburzenia. – Strzał nie padł, broń wybuchła w dłoni, lufa była zatkana. Z tego co mi wiadomo, broń nabija sekundant! – krzyknął Sambor i wstał uderzając w biuro dłonią. Hektor nie dał się mężczyźnie wyprowadzić z równowagi. Odpowiedział niezwykle spokojnie i rzeczowo: – Sprawdziłem broń, ale tylko na pierwszy pojedynek. Potem to pan mi ją zabrał i odstawił do pokoju, nie zabezpieczył. To pan jest winny, nie ja. – A śmierć Arthura Solcmana? – zapytał agent, siadając i otwierając pierwszą z teczek. – Tam też był jakiś agent, co zabrał panu broń i nie zabezpieczył? – Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Jak wynika z tekstu, widzi pan dobrze, iż honorowy pojedynek nie miał tam miejsca. – Włamał pan się do domu szanowanego człowieka i wraz z przyjacielem go zabił! Tak czy nie!? – naciskał Sambor. – Działałem w obronie własnej. – Włamując się do cudzego domu? – zadrwił. – Stanąłem w obronie kobiety! – uniósł się. – Pan? – Agent się zaśmiał. – Proszę mi wybaczyć, ale nie wygląda mi pan na kogoś, kto wtrąciłby się do sprzeczki małżonków. – Pewnie ma pan rację. Zapewne przeszedłbym obojętnie obok pouczającego klapsa i nie zareagował na wymierzony w spokoju czy też gniewie jeden policzek, umiałbym zaakceptować szarpaninę dla słusznej sprawy i z wyższych celów. Nie mnie byłoby te cele i słuszności oceniać, w końcu nawet sąd, by ich nie wziął za powód do zerwania małżeństwa, bo mąż ma swoje prawa. – Do czego pan zmierza? – Pan nie rozumie – powiedział Rodrigez ze łzami cisnącymi się do oczu. – Ta kobieta krzyczała. Nie umieliśmy przejść obok tego obojętnie. Zajrzeliśmy przez okno, a ona leżała na podłodze. Mocno krwawiła. – Zabił pan jej męża? – rzekł pytająco. – On był powodem jej stanu, ale nie zabiłem go. Pobiłem się z nim, a potem zająłem się tą kobietą. – Hektorowi zadrgała broda, jakby wzbierało się w nim na szloch, ale ze wszystkich sił starał się go powstrzymać. – Tamtego dnia poroniła. – Mąż ją skatował? – Nie wiem czy on zasługuje na, nawet pośmiertne, nazwanie go mężem. Jednak, prawnie tak, był jej mężem. Znęcał się nad nią, ale był jej mężem. Katował ją, ale był jej mężem. I nawet po śmierci, nazywacie go jej mężem! – niespodziewanie się uniósł, jakby chciał w ten sposób dać upust swojej flustracji. – To jest mentalność naszego społeczeństwa. Gdy ginie prawy człowiek, to prawo na jego temat milczy, a gdy ginie największy skurwiel, to wy szukacie winnych, często na siłę, zamiast pomyśleć, że zmarły sam był sobie winny. – Tak jest w przypadku pana teścia? Był skurwielem, który zasłużył na śmierć? – Tego nie powiedziałem – odpowiedział spokojnie. – Nic mi nie wiadomo o tym, by Julian Montenegro znęcał się nad kimkolwiek. Nie darzyłem go szczególną sympatią. Prawdę mówiąc, to go nie lubiłem, ale gdybym miał przyczynić się do śmierci każdego kogo nie lubię, to musiałbym wymordować pół ludzi na kuli ziemskiej. – Jak mi pan udowodni, że nie chciał pozbyć się teścia? Pańskie tłumaczenie mnie nie przekonuje. Być może z testamentu wynika, że pan na tej śmierci korzysta. – Wątpię, nie lubił mnie. Agencie, to ja miałem strzelać, gdyby nie zabrał mi broni i przez intrygę moje siostry oraz żony, nie stanął za mnie do pojedynku, to ja bym zginął – wyjaśnił Hektor. – Telefon dzwoni. – Wskazał ruchem brwi i oczu na aparat. Agent odebrał, po czym powiedział do słuchawki kilka słów bez znaczenia. – Jest pan wolny – padło nagle z ust Sambora. Hektor nie krył swojego zdziwienia. – Proszę wracać do żony i syna. Niech pan też nie zapomni podziękować Marcie Montenegro za utrudnianie śledztwa. Być może teść za panem nie przepadał, ale teściowa, najwidoczniej, skoczyłaby za panem w ogień. – Zawsze miałem lepszy kontakt z płcią przeciwną – pochwalił się, jednocześnie wstając. – Będę miał pana na oku, proszę o tym pamiętać. – Nie wątpię. Udanej pracy życzę i proszę znaleźć zabójcę mojego teścia. – Zależy panu na tym? – Oczywiście, bo to ja miałem zginąć. – Hektor ukłonił się i opuścił koszary. Pośpiesznie udał się do żony, by być przy niej i dziecku. Pocieszał ją, ścierał łzy z jej policzków i tłumaczył, że to nie jej wina. Brał winę na siebie, mawiał: – Gdybym nie zgodził się być sekundantem, bylibyśmy poza tym wszystkim. – Lekarz nie mógł pomóc memu ojcu, bo był przy mnie – rozpaczała dalej. – Wiesz jak się z tym czuje? – Wiem, wiem, ciii. Posuń się – polecił, by przesunęła się nieco drugiego brzegu łóżka. Usiadł przy niej, nie trudząc się nawet zdjęciem butów, pomimo że położył nogi na czystej pościeli. Cyntia przyłożyła swoją twarz do torsu męża. Pozwoliła głaskać się po włosach i mówić czułe słówka, tak długo, aż zmęczenie nie zmusiło ją do zamknięcia sinych od płaczu powiek. Ona ledwie zasnęła, a Marsel się zbudził. Hektor uśmiechnął się radośnie, słysząc ciche kwilenie syna. Miała siły, by płakać i to dawało nadzieję na przyszłość, że będzie z nim coraz lepiej. Wstał i pierw wziął dziecko na ręce, a potem udał się z nim w kierunku drzwi. Miał szczęście, gdyż akurat jedna z pokojówek znajdowała się na korytarzu i wymieniała na wpół wypalone świece. – Niech pani przyniesie butelkę i mleko. Powinny znajdować się w pokoju Brownów – powiedział, zdając sobie sprawę, że przecież oni nie byli przyszykowani na tak wczesny poród, a tym bardziej na to, że Marsel będzie karmiony od pierwszych dni za pomocą butelki. Nie chciał jednak budzić żony, nie chciał jej kłopotać, przynajmniej nie teraz, kiedy dopiero co udało mu się ją uspokoić. *(6) Piosenka Grzegorza Tomczaka – Adam i EwaPowoli jedność w społeczeństwie zaczyna pękać, co nie jest wielkim zaskoczeniem. Znamy to z przeszłości. – Pomagajcie bez kamer, dobro rodzi się w ciszy – piszą zatroskani o wizerunek Ukraińców. Ale w ciszy umiera też prawda, a tę prawdę o nas, kaliszanach i Polakach musimy nagłaśniać. Reklama. Tak właśnie... Coś umiera, coś się rodzi...Jedna miłość umarła, a kolejna się narodziła... Ale powoli... Jest ktoś, komu ufam, kto sprawia, że się uśmiecham,przy kim czuję się wyjątkowo... Mimo kiepskiego dnia poprawia mi humor... Chce się spotykać ze mną, rozmawiać... Sama jego obecność sprawia, że czuję się lepiej... Uśmiech pojawia się teraz częściej na mojej twarzy... Tę pustkę po poprzednim chłopaku chciało zapełnić paru mężczyzn... Przekonałam się jednak, że tylko jeden mógłby to zrobić... I chyba chcę, żeby to zrobił... Już kiedyś mi powiedział, że mnie kocha i chce ze mną być... Ale wtedy jeszcze nie mogłam... Dziś stwierdzam, że chyba od kiedy go znam, byłam w nim zauroczona... Teraz jestem pewna, ale nic za szybko i nic na siłę... Chcę nam dać trochę czasu... Poznajemy się, regularnie się spotykamy... są dwie osoby, które nam kibicują i chcą, żebyśmy byli razem... Podobno do siebie pasujemy... :) Nie planuję co będzie za miesiąc, pół roku, rok... Teraz żyję każdą chwilą spędzoną z nim, na rozmowie, uśmiechu, spojrzeniu, wciąż czuję jego zapach...Zakochanie, to piękny czas... Te motylki w brzuchu, to sama prawda... Wiadomości. Cmentarz w Gorzowie będzie jeszcze większy. „Więcej osób umiera, niż się rodzi”. 24 sierpnia 2023, 10:03, Marcin Kluwak. fot. Gorzowskie Inwestycje Miejskie. Władze Gorzowa zamierzają po raz kolejny rozbudować cmentarz komunalny przy ul. Żwirowej. Wszystko przez to, że w Gorzowie od lat mamy ujemny przyrost naturalny.
19 grudnia 2014, piątek Chodźcie, wstąpmy na górę Pana, do świątyni Boga Jakuba! Niech nas nauczy dróg swoich, byśmy kroczyli Jego ścieżkami, bo Prawo wyjdzie z Syjonu i słowo Pana z Jeruzalem. (Iz 2, 3) Te drogi Pana są zaskakujące. Wczoraj, próbując coś napisać szło mi opornie, więc odpuściłam dzisiaj Pan mnie zaskoczył. Zaskoczenia ze strony Pana są różne. Nie zawsze, tak po ludzku, są pełne radości i szczęścia. Czasem uderzają w najczulsze struny emocji, których wcale nie chcieliśmy wyzwalać. Dziś rano, jak zasadniczo co rano, pojechałam do pracy. A wczoraj miałam ciężki dzień. Ciężki z różnych względów, ale nie o tym teraz. Kiedy weszłam nie minęła chwila jak zadzwoniła moja Babcia. Zawsze się martwię jak widzę, że dzwoni o takiej nietypowej dla naszych rozmów porze (bo przeważnie jest to okolica obiadu, żebym po pracy na niego przyszła, albo wieczór, kiedy podsumowujemy cały dzień). I dziś zmartwienie było słuszne. Przekazała mi, że zmarł mój Wujek, brat mojego Dziadka. Mimo, że mieszkał daleko, to był bliski mojemu sercu Wujek. Zawsze, jak żył jeszcze Dziadek, jeździliśmy tam w trójkę, znaczy Babcia, Dziadek i ja na majówkę, albo na wakacje. Było super, bo Wujek mieszkał nad morzem. Dla mnie jako dzieciaka, (niewielkiego raczej, bo mój Dziadek zmarł jak miałam 10 lat) to było niesamowicie wielkie wydarzenie. Jedni chwalili się Ciocią w Ameryce, a ja Wujkiem nad morzem. Po śmierci Dziadka widzieliśmy się już rzadko, ale ze względu na pamięć łączących nas relacji, nadal sobie bliscy. Ścieżki Pana są dziwne. Wcale nie boję się tego powiedzieć. Po ludzku są one dziwne. Ci, których kocham, odchodzą. Ci, na których mi zależy, ranią. Ci, którzy są mi obojętni, wykazują szczere zainteresowanie. Ta końcówka adwentu jest dla mnie wymowna. To, co w moim sercu zajmuje i absorbuje najwięcej miejsca, umiera. Nieokiełznane emocje, przywiązania, ludzkie tęsknoty, źle ukierunkowane namiętności, to się kończy. Oczywiście w jakimś stopniu i nie wszystko od razu. Chrystus robi sobie miejsce, ale czy Go przyjmę? Czy otworzę Mu gdy będzie kołatał? Czy dam Mu się narodzić w miejscu, które On sam sobie wybrał? O Karolina Olszewska Karolina Olszewska. Studiuję teologię i historię, ale oba kierunki, z mniejszymi lub większymi problemami, zbliżają się do rychłego końca. Należę do Wspólnoty św. Ojca Pio. Sprawia mi radość i jest moją pasją interpretacja Słowa.
Najlepsza odpowiedź na pytanie «Czy koty wiedzą, kiedy ktoś umiera?» Odpowiedzi udzielił Nobuko Howland w dniu Fri, Aug 26, 2022 1:01 AM Chociaż nikt nigdy nie dowie się, czy kot rozumie śmierć, z pewnością wiedzą, że zaginął współlokator i że coś się zmieniło w domu.Ktoś umiera to znów rodzi się ktoś. To tu, to tam. Ktoś chce więcej a ktoś i tego ma dość. To tu, to tam. Ktoś się śmieje a ktoś płacze i łka. To tu, to tam. Ktoś kuleje - ktoś się bawi i gra. To tam, to tu. Życie płynie lub wstrzymuje swój bieg.zapytał(a) o 18:23 Ile ludzi w ciągu minuty się rodzi i umiera? To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać 1 ocena Najlepsza odp: 100% Najlepsza odpowiedź ωαуωαя∂ ♡ odpowiedział(a) o 18:26: 250 się rodzi a umiera 190 Odpowiedzi Emma@ odpowiedział(a) o 18:24 Co dnia umiera dziesiątki osób na świecie, a rodzi się chyba mniej MarcCone odpowiedział(a) o 22:04: Ludzi przybywa,więc jak to możliwe? Uważasz, że ktoś się myli? lub Jeśli mówimy, że co 15 sekund na świecie ktoś umiera na gruźlicę, że od 2 do 3 mld osób na świecie jest zakażonych prątkiem gruźlicy, a 10 mln chorych na gruźlicę, ale w Polsce 5,5 tysiąca – to rozumiem to niezrozumienie. Jednak otworzyliśmy się na świat, mamy globalizację, ludzi zza wschodnich granic, z Chin… Wystarczyło kilka wybuchów złości, by Gattuso znów trafił na usta wszystkich. Pomocnik Milanu czuje się na boisku, jak wygłodniałe zwierzę, które, świeżo wypuszczone z klatki, chce jak najszybciej dopaść ofiarę. Nie ma znaczenia, że jest ona o 24 centymetry wyższa (Peter Crouch), ani o 27 lat starsza (Joe Jordan).Gdy oglądaliśmy wczorajsze popisy Gennaro, przypomniała nam się reklama Nike – „Ronaldo. On wrócił.”„Wyobraź sobie 419 dni. 419 dni, 2 godziny, 23 minuty i 9 sekund. Bez robienia tego, co najbardziej lubisz. Tego, co daje ci najwięcej przyjemności. Bez strzelenia gola. Ja tak miałem. Tak. Miałem”.Dlaczego wybraliśmy ten klip? Bo Gattuso zachowuje się jak jego postaci drugoplanowe. Jak zwierzęta, które nie mogą się wyładować. Potwierdził to w rozmowie z „El Pais”. – Mam w sobie zwierzę. Kiedy patrzę na swoje stopy, mówię im – nigdy nie dajecie mi radości. Moja największa zaleta to niepoddawanie w tym, że Gattuso nie potrafi się wyciszyć nawet po meczu. Dodaje nowych obowiązków Flaminiemu i Seedorfowi, którzy muszą go powstrzymywać, a najchętniej założyliby mu na szyję smycz. Nie tylko nie wie, jak przegrywać z klasą. Nie potrafi teżâ€¦ wygrywać. Nie wierzycie, zapytajcie Christiana nauczył się w Glasgow Rangers. Tam przekonał się, że futbol to nie tylko technika. A raczej – przede wszystkim nie technika. – Nie jestem typowym włoskim zawodnikiem. Mój styl bardziej odpowiada Szkocji i Anglii. Brytyjscy kibice spodziewali się, że będę piłkarzykiem, z którym łatwo jest sobie poradzić. Zaskoczyłem wszystkich. W Glasgow narodził się fighter brakowało, a do transferu w ogóle by nie doszło. Zasiedziały we Włoszech nie palił się do opuszczenia ojczyzny. Do przenosin przekonał go ojciec. – Byłem młody i nie miałem jaj, żeby samemu podjąć taką decyzję – nie owijał w bawełnę. – Gdyby to ode mnie zależało, zostałbym w Perugii. Nie jest tak lekko opuścić wszystko, kiedy masz 17 lat. Tyle że w Glasgow zaoferowali mi 250 tysięcy euro rocznie. Byłoby nie w porządku, gdybym odrzucił ten kontrakt, wiedząc, że moja rodzina zarabia 800 euro miesięcznie. Pojechałem do Szkocji, żeby nie wnerwić Glasgow drugim ojcem stał się dla niego Walter Smith. Po sezonie zastąpił go Dick Advocaat, więc… Gattuso zatęsknił za ojczyzną. Wrócił do Salernitany, gdzie wywalczył sobie (dosłownie) ksywę „Pitbull”. – Starałem się zachować spokój, ale adrenalina jest dla mnie ważna. Lekarz mówił, żebym się uspokoił. Nie potrafię. Nie dam rady. Lubię robić szum i przeżywać intensywnie każdą chwilę – przyznaje, że zapalczywy charakter odziedziczył w genach po ojcu, Franco. – On jest gorszy ode mnie. Nawet grając w karty nie potrafi przegrywać. Ale kiedy na niego patrzę, widzę, że nie zasługuję na pieniądze, które zarabiam. Teraz w miesiąc dostaję więcej, niż ojciec przez całe Milanu trafił w 1999 roku za osiem milionów funtów. – Kiedy wszedłem do szatni, pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy to – „cholera, co ja tutaj robię”. Pierwsze lata to była tragedia. Na ścianach oglądałem masę zdjęć z triumfów Milanu. Mnie nie było na żadnym, bo niczego nie wygraliśmy. Pomyślałem sobie – „zobaczymy, czy przyniosę wam pecha” – przyniósł. Dorobek Gattuso w Milanie to – dwie Ligi Mistrzów, dwa Superpuchary Europy, Klubowe Mistrzostwo Świata, jedno mistrzostwo (tutaj akurat bez szału), Puchar i Superpuchar Włoch. I pomyśleć, że po pamiętnym finale Champions League w Stambule zapragnął odejść. – Prowadziliśmy z Liverpoolem 3:0, a mimo to przegraliśmy. Było mi wstyd za siebie. Długo po meczu czułem się sparaliżowany – się dziwić, że jest tak nagrzany, skoro przed meczem nie potrafi zasnąć. Plotka głosiła, że w przededniu finału mundialu 2006, odwiedził toaletę trzydzieści razy. Szybko tę pogłoskę zdementował. – Dużo więcej niż trzydzieści – mówił. Jego sposób na relaks? Japońska zupa, słuchanie muzyki z kreskówek Disneya i – uwaga, uwaga – czytanie na głos Dostojewskiego. Nie, nie się po nim spodziewać wszystkiego. Poza jednym – stylu nie zmieni nigdy. Swojej autobiografii nadał zresztą tytuł – „Kto się rodzi kwadratowy, nie umiera okrągły”. Udowodnił, że ma do siebie spory dystans: „Nie porównujcie mnie do Ronaldinho, to dla niego obraza. To tak, jakby porównywać rysunek mojej córki z Van Goghiem.” Albo: „Nie jestem przeciwieństwem Beckhama. Jestem sobą i nigdy nie smarowałem twarzy kremem”.– Po lekturze, wszyscy, którzy będą mnie oglądać na boisku, zobaczą, że, mimo że nie jest się wirtuozem, da się wygrać mecz. Jeśli tylko angażujesz się w stu procentach i z całych sił kochasz to, co robisz – tłumaczył przesłanie książki. Jest spójny z tym, co mówi. Rzeczywiście kocha to, co robi. W jego głowie siedzi tylko futbol. Wiedzieli o tym nauczyciele z podstawówki, którzy zrobili dla niego wyjątek i pozwolili czytać dzienniki sportowe. Dla małego Gennaro nie było innej przyszłości niż piłka. – Kiedy kupowałem naklejki Panini z zawodnikami, szalałem z radości. Tak narodziła się moja pasja – niektórych na zawsze pozostanie symbolem antyfutbolu. Takim, który przerwie akcje za wszelką cenę. Skopie, poszczypie, przywali z liścia, pogryzie, a po meczu jeszcze obrazi. Dla innych będzie uosobieniem walki. Walki do końca. Bez pardonu i wymówek. Jedno jest pewne – „psychol ze wspaniałym charakterem” za wczorajszy wyskok zasłużył na karę. Przegiął pałę. Nie po raz pierwszy, nie ostatni. TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA Ktoś się rodzi.Ktoś umiera. Czas odmierzany jest świętami: hinduskimi takimi jak Holi,Dasara (płonący Rawana, niszczony przez Rama- dobro zwycięża zło And every morn' Every night… Yes. some to misery are night… and every morn' some to misery are born. every morn' Every night… some to misery are born. night… and every morn' some to misery are every morn' Every night… some to misery are night… and every morn… some to misery are morn and every night some are born to sweet should be more. Maybe more come night some to misery are born. and every night some to misery are born. and every night some to misery are born. and every słodkim zachwycie. Ktoś się rodzi i każdej nocy Każdego are born to sweet delight. Every morn and every nocy cieniach… ktoś się rodzi dla cierpienia. Tak. W blasku to misery are born. Yes. and every morn' Every night. Wyniki: 28, Czas: 7uJAuX.